Dziś publikujemy drugą część naszej rozmowy z Adamem, który pracował jako dostawca w Berlinie. Pierwszą znajdziecie tutaj
Cały wywiad znajdziecie też w naszej broszurze “Właśnie tak wygląda wyzysk”. Możecie pobrać ją bezpłatnie tutaj
Co lubisz w tej pracy? Jakie są jej plusy?
To była bardzo migrancka robota, Niemców prawie tam nie było, za to można było spotkać ciekawych ludzi z przeróżnych miejsc, nawiązałem tam znajomości, które utrzymuję do dziś. Wykształciło się dużo przyjaźni, ludzie się wspierali, było sporo solidarności. Poza tym lubiłem pracę na dworze, na powietrzu i na lekkim rowerze. Później pracowałem trochę na rowerach cargo i to nie dla mnie, wolę szybkie szosówki i lekkie ładunki.
Czy zdarza się, że miałeś jakieś nieprzyjemne, niebezpieczne sytuacje? Czy ktoś Ci wtedy pomógł?
Miałem kilka wypadków, w tym jeden poważniejszy kiedy wjechał we mnie samochód i karetka zabrała mnie do szpitala ze wstrząsem mózgu i połamanymi żebrami. Lekarze byli mili i przymknęli oko na to, że pracuję w Niemczech na polskim EKUZ. Oczywiście na samozatrudnieniu nie było mowy o żadnym L4, firma się w ogóle nie interesowała takimi przypadkami, a ja straciłem źródło dochodu na kilka tygodni. Pomogli koledzy kurierzy i związek zawodowy. Wypadki zdarzały się regularnie i w związku staraliśmy się pomagać połamanym kurierom, głównie zbieraliśmy pieniądze, żeby mieli na czynsz i jedzenie kiedy nie mogli pracować. Firma się tymi wypadkami nie interesowała.
Gdybyś mógł coś poradzić tym osobom, które właśnie zaczynają, co byś im powiedział? Na co powinni zwrócić uwagę, a czego powinni unikać?
Zastanowić się dwa razy zanim pójdą na samozatrudnienie. Wychodzi więcej na rękę i może na krótki okres to ma jakiś sens, ale na dłuższą metę jest z tego masa problemów z ubezpieczeniami, latami składkowymi i tak dalej. No i wszystkie koszty są po stronie pracownika, a sprzęt się psuje, szczególnie zimą. Ja raz przytrzasnąłem sobie u klienta moją starą szosówkę ciężkimi drzwiami na klatce schodowej, pękł mi widelec i musiałem zainwestować w nowy rower. Albo po moim wypadku okazało się, że EKUZ pokrywa koszty szpitala, ale już nie karetki i dostałem za nią rachunek 600 €. Zarobki wydają się ok tylko dopóki takie rzeczy się nie przytrafiają. Poza tym jak nie ma L4, to każda grypa powoduje utratę jednej trzeciej miesięcznego dochodu. Ogólnie rzecz biorąc to jest ryzykowna praca, która ciągle generuje jakieś koszty sprzętowe i zdrowotne i jeśli pracodawca nie chce brać części z nich na siebie, to chyba lepiej sobie odpuścić.
Unia Europejska uchwaliła Dyrektywe o Pracy dla Platform, w ciągu dwóch lat ma być wdrożona w Polsce. Co o tym myślisz?
W Niemczech państwo przycisnęło w ostatnim czasie platformy i obecnie większość z nich albo zatrudnia na umowę o pracę, albo przynajmniej oferuje taką możliwość. Ale to dobrze, że wchodzi dyrektywa, bo inaczej w Polsce prawdopodobnie nic by się w tej sprawie nie zmieniło.
Czy angażowałeś się w działalność związkową? Co o tym myślisz?
Tak, byliśmy uzwiązkowieni w FAU, to jest syndykalistyczny związek zawodowy, odpowiednik Inicjatywy Pracowniczej. Kiedy zdecydowaliśmy, że chcemy się zorganizować, to tylko FAU zgodził się nas przyjąć, bo my oficjalnie nie byliśmy pracownikami i duże związki nie chciały z nami rozmawiać. W związku zbieraliśmy podpisy pracowników pod petycjami np. o dodatek na ubezpieczenie wypadkowe, o zwrot części kosztów sprzętu itp. Firma odmawiała negocjacji, my organizowaliśmy pikiety pod ich siedzibą i lokalne dzikie strajki. Problem z działalnością związkową w tej branży jest taki, że kurierów są setki, ludzie się nie znają i trzeba ich dosłownie łapać na ulicy i informować o istnieniu i działalności związku. To zupełnie inny grunt niż zakład pracy, w którym ludzie widują się codziennie, jedzą razem obiady i spędzają razem przerwy. W platformie organizacja pracowników zajmuje nieporównywalnie więcej czasu i energii, a ludzie często pracują tylko kilka miesięcy, więc raz stworzona organizacja może szybko się rozpaść i trzeba ją ciągle tworzyć na nowo. Dlatego my w pewnym momencie skupiliśmy się na działalności medialnej, nagłaśnianiu nielegalnych działań firmy, współpracy z aktywistami i badaczami z uniwersytetów i lokalnymi politykami, żeby w ten sposób wywierać nacisk na firmę. Udało się nagłośnić wiele problemów. Związkowi nie udało się przepchnąć głównych postulatów, ale odnieśliśmy kilka pomniejszych sukcesów, na przykład firma wprowadziła mały ryczałt na koszty sprzętu. Związek był też po prostu siecią wsparcia dla kurierów i to stanowiło jedną z jego głównych wartości.
Czy na koniec sam zrezygnowałeś z pracy, czy padłeś ofiarą nagłego wycofania się Deliveroo z Niemiec?
Pod koniec lata 2019 roku Deliveroo nagle przestało istnieć. Ogłosili, że kończą działalność w Niemczech. Dosłownie w poniedziałek wysłali nam maila, że w piątek zwijają interes. Ponad 2000 kurierów w całym kraju straciło pracę. Zaoferowali nam po dwieście czy trzysta euro, żebyśmy zrzekli się jakichkolwiek potencjalnych roszczeń wobec nich. Razem z trzema kolegami ze związku zdecydowaliśmy, że nie weźmiemy tych pieniędzy, tylko pójdziemy do sądu. Chodziło o to, żeby sąd sprawdził czy my przez ten cały czas nie powinniśmy byli być zatrudnieni na etacie. W takich sprawach sąd nie sprawdza jaką umowę pracownik podpisał z pracodawcą, bo wiadomo, że taka ogromna platforma jak Deliveroo może ludziom podsuwać jakiekolwiek śmieciowe umowy, a ludzie je podpiszą, bo muszą coś jeść. Więc sąd sprawdza czy praca spełniała definicję umowy o pracę czy nie. Jeśli spełniała, to znaczy, że zaszedł stosunek pracy i umowy na samozatrudnienie były wadliwe, bo to powinny być etaty. My chcieliśmy iść do sądu już wcześniej, ale baliśmy się, że nas za to zwolnią, więc poszliśmy dopiero, jak firma ogłosiła, że się zwija. Nas w sądzie reprezentował prawnik związkowy, a Deliveroo prawniczka, która próbowała między innymi przekonać sędziego, że byliśmy złymi pracownikami. Miała nasze dane z aplikacji i pokazywała na przykład kto się kiedy spóźnił do pracy. W każdym razie sprawa niestety zakończyła się na wstępnym etapie. Deliveroo nam w pewnym momencie zaproponowało po kilka tysięcy euro, żebyśmy się od nich odczepili, a my byliśmy bez pracy i bez dochodu, a musieliśmy płacić czynsze i coś jeść, więc wzięliśmy pieniądze. Jeden kolega, który akurat miał za co żyć, nie poszedł na tę ugodę i pomysł był taki, żeby go dalej wspierać w procesie. W tym momencie sprawa zrobiła się już polityczna, chodziło o stworzenie precedensu i uzyskanie oficjalnej wykładni sądu na temat tego czy platformy muszą dawać kurierom etaty czy nie. Niestety sprawa się skończyła kiedy ten ostatni kolega zatrudnił się w innej firmie kurierskiej na samozatrudnieniu, połamał się na rowerze, trafił do szpitala i zbankrutował. Deliveroo zaproponowało mu wtedy dość dużą kwotę, której on potrzebował, a my ani związek nie byliśmy już w stanie zapewnić takiego wsparcia finansowego. Więc ta ostatnia sprawa też się zakończyła ugodą. Żałuję, że nie udało się tego wtedy dociągnąć do końca i wygrać z korporacją. Ale z drugiej strony Deliveroo było ostatnią platformą z takim modelem zatrudnienia w Niemczech. Te, które przyszły potem, Gorillaz, Flink, Wolt, Uber Eats itd. oferowały już etaty i opłacały ubezpieczenia. Myślę, że naszą działalnością związkową i tym procesem przyczyniliśmy się trochę do zmiany standardów na lepsze.